Wspomnienia Romualda Kołodziejczyka, absolwenta Męskiego Liceum im. Jana Zamoyskiego w Zamościu. Matura w roku 1949.

Liceum w Zamościu.

Nauczyciele.

Dyrektorem naszego Liceum był Michał Bojarczuk.

Polonista, dobry organizator, człowiek o dużym autorytecie, tak wśród uczniów, jak i w społeczności zamojskiej. Prowadził w naszej klasie nowo wprowadzony przedmiot propedeutykę filozofii. Utkwiło mi szczególnie w pamięci następujące związane z nim wydarzenie. Zebrani w auli wysłuchujemy jego wystąpienia, w którym ogłaszał wyniki egzaminów maturalnych. Po wyczytaniu mojego nazwiska zawiesza głos. Ogarnia mnie przerażenie, przez głowę przebiega myśl: nie zdałem matury! Dlaczego? Przecież na egzaminie szło mi wszystko dobrze. Czyżby dlatego, że zdawałem w piątek 13 maja? Za kilka sekund dyrektor mówi dalej, zwracając się do mnie: czytałem twoją pracę maturalną z języka polskiego i dałbym oceną o stopień wyższą niż uzyskałeś. Po kilku latach, kiedy pracowałem w Zamościu jako dyrektor PKS, miałem więcej kontaktów z dyrektorem Michałem Bojarczukiem, gdyż firma moja sprawowała modny w tych czasach „patronat” nad naszą szkołą.

Najbardziej znanymi i wielkimi oryginałami byli dwaj starsi wiekiem profesorowie: Michał Pieszko i Stefan Miler.

Ten pierwszy, wybitny geograf, regionalista, uczył geografii. Niski, średnio korpulentny, szedł rano do szkoły raźnie szybkimi drobnymi krokami, co sprawiało wrażenie jak gdyby się toczył, a za nim podążała w odległości kilku metrów jego małżonka, która uczyła w Liceum Żeńskim. Nosił profesor staromodne długie kalesony zawiązywane u dołu wokół kostek na troczki, gdyż niekiedy taki odwiązany troczek ciągnął się za nim. Kiedy wchodził do klasy wszyscy wstawali, a nasz starosta Rysiek Skwarek krzyczał na całe gardło: „Cześć marszałkowi!”, na co gromko odpowiadaliśmy trzykrotnym okrzykiem: „Cześć, cześć, cześć!!!”. Profesor Pieszko z zadowoleniem na obliczu zasiadał za profesorskim stolikiem i zaczynał wykład od ulubionego wyrażenia: w ogólności. Zresztą prawie zawsze uprzedzał go w tym, jak już wspominałem, Leszek Nowicki. Jak głosiła uczniowska legenda kiedyś, podczas wycieczki do jakiegoś prehistorycznego wykopaliska, uczniowie znaleźli przedmiot, który określili jako marszałkowską buławę i wręczyli ją profesorowi Pieszce, mianując go w ten sposób marszałkiem. Jako jedyni mogliśmy wznosić te okrzyki ze względu na oddzielenie naszej klasy od innych pomieszczeń.

Profesor Stefan Miler wykładał biologię. Patriota, legionista Piłsudskiego był przed wojną przewodniczącym koła legionistów w Zamościu. Z tego tytułu był szeroko znany, gdyż podczas wielu uroczystości państwowych, pochodów i defilad prowadził zawsze grupę byłych legionistów. Po wkroczeniu do Polski Niemców został przez nich wezwany do podpisania volkslisty. Ponieważ wzbraniał się, gestapo dało mu tydzień do namysłu, grożąc aresztowaniem. Tydzień ten podobno wykorzystał profesor Miler do zmiany swojego nazwisko z Muller na Miler. Został przez gestapo aresztowany i podobno bity. Nie załamał się i folksdojczem nie został. Wysoki, dość korpulentny, jak się w tych czasach mówiło postawny mężczyzna. Ogromną jego zasługą było utworzenie i utrzymywanie ogrodu zoologicznego. Był to chyba jedyny w Polsce ogród zoologiczny w powiatowym mieście. Istnieje do dzisiaj aczkolwiek w innym miejscu – przed wojną i po niej, był usytuowany pomiędzy gmachem liceum a kościołem dla młodzieży szkolnej, łukiem ulicy Akademickiej, vis a vis parku. Ogród posiadał kilkadziesiąt okazów zwierząt, w tym tak egzotyczne jak lwy czy małpy. Wyobrażam sobie, ile trzeba było wysiłku, aby znaleźć pieniądze na jego założenie, budowę klatek i pomieszczeń, a także na jego bieżące utrzymanie. Drugą namiętnością profesora Milera było podobno pisanie wierszy. Nie znam jego poezji, ale któryś złośliwiec kolportował rzekomo jego wiersz o bombardowaniu Zamościa:

I błysk i huk i bam

To tu to tam

Najstarszym wiekowo profesorem był Tadeusz Gajewski, polonista. Bardzo szanowany, świetny znawca i wykładowca literatury polskiej. Zdarzało mu się na ułamek sekundy przysypiać, lecz ze względu na wiek i szacunek, jakim go darzyliśmy, udawaliśmy, że tego nie widzimy. Dzisiaj myślę, że przyczyną nie był wiek i zmęczenie życiem, ale daleko posunięta cukrzyca. Ale o tym wtedy nie mieliśmy zielonego pojęcia. Uczył nas zresztą bardzo krótko.

Jeremi Dragan doskonały nauczyciel języka angielskiego, nigdy się nie uśmiechał. Przedwojenny socjalista – zawsze w czerwonym krawacie. Absolwent Liceum w Zamościu i Uniwersytetu Batorego w Wilnie. Tu dygresja. W tych czasach, kiedy ktoś pracował w Urzędzie Bezpieczeństwa mówiło się na niego, że jest z Uniwersytetu Batorego, ponieważ pierwsze litery tych instytucji brzmiały UB. Oczywiście nie dotyczyło to prof. Dragana. Wywieziony do ZSRR, żołnierz armii Andersa i dywizji Maczka walczył pod Tobrukiem i w Normandii.

Inż. Stanisław Durko uczył fizyki. Nie był zawodowym nauczycielem, lecz wykładał w sposób żywy, zrozumiały i chyba rzeczy najbardziej potrzebne. Fizykę przed maturą powtarzaliśmy wieczorami, gdyż stopień z niej miał być uwidoczniony na świadectwie maturalnym. Ja, jak zawsze, już o godzinie 9.00 wieczorem byłem nieprzytomny, przestawałem się z nimi uczyć i kładłem się spać, co bardzo denerwowało Cichockiego, bo wiedział, tak jak i ja, że z fizyki stoję nietęgo. Dlatego, gdy profesor Durko wywołał mnie do odpowiedzi czułem się niepewnie. Ale zamiast pytania usłyszałem: nie mamy czasu – chcesz w ciemno dostateczny, czy pytamy się na lepszy stopień? Z miną skrzywdzonego dziecka zgodziłem się na dostateczny. Później podczas mojej pracy w Zamościu spotykałem inż. Durkę na uroczystościach rodzinnych moich znajomych państwa Wiszniowskich, gdzie okazał się człowiekiem bardzo towarzyskim i dowcipnym.

Nauczycielem wychowania fizycznego był Eugeniusz Hajkowski. Wielki entuzjasta sportu i wychowania fizycznego, oryginał, choć nie pamiętam już szczegółowo jego wyczynów.

Ksiądz Tadeusz Malec, katecheta szkolny, został przez nas zapamiętany jako słodziutki, składający ręce do modlitwy „Pomidor”. Na trochę żartobliwą propozycję, aby przyniósł zdającym maturę rozwiązania z matematyki dokonane przez kogoś na zewnątrz, złożył ręce i powiedział: lepiej matury nie zdać niż zgrzeszyć.

Więcej informacji na stronie www.szczebressyn.pl