Spis treści

  1. Tajne nauczanie w okresie okupacji
  2. Organizacja szkoły w pierwszych dniach
  3. Pierwsze dni w nowej szkole
  4. Dzieje liceum do podziału
  5. Praca naukowa
  6. Udział klasy w życiu szkoły
  7. Rotunda
  8. Sekcja artystyczna
  9. Św. Mikołaj
Strona tytułowa 1strona tytułowa 2 (klasa I liceum przyrodnicza)

Tajne nauczanie w okresie okupacji

Warunki jakie się wytworzyły skutkiem agresji niemieckiej nie pozwalały młodzieży początkowo myśleć o dalszym kontynuowaniu nauki. Społeczeństwo było chwilowo oszołomione nagłą klęską, a w kraju panował zamęt. Stopniowo jednak poczęły się umysły przyzwyczajać, do nowego położenia. Pomimo druzgocącej klęski i na pozór beznadziejnego położenia, optymizmu Polaków, czego już nieraz dali dowody oraz wiara w zwycięstwo przy pomocy sojuszników były olbrzymie. Można śmiało powiedzieć, że zapatrywano się za optymistycznie na odzyskanie niepodległości, czego dowodem mogą być różne przepowiednie, które krążyły z usta do ust. Nie chcąc zatem, aby młodzież nasza młodzież ucierpiała skutkiem „awantury niemieckiej”, która jak liczono nie mogła się pociągnąć dłużej jak rok, a która mogła opóźnić tą młodzież o ten rok a nauce, siły profesorskie poczęły przemyśliwać nad utworzeniem gimnazjum. Wprawdzie gmach gimnazjalny został zajęty przez policję niemiecką, to jednak nie wpłynęło na decyzję i postanowiono w końcu października tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku otworzyć gimnazjum w budynku dawnej szkoły powszechnej imienia Adama Mickiewicza. Wiadomość ta rozeszła się lotem błyskawicy wśród zamojskiej młodzieży. W ciągu kilku dni prawie wszyscy dawni uczniowie gimnazjum zamojskiego, tak z samego miasta, jak i z okolicy zapisali się, a wielu przybyło też nowych, których zawierucha wojenna zapędziła ze wszystkich stron Polski do Zamościa. Zaroiło się na korytarzach i w klasach szkoły powszechnej. Młodzież mimo przygnębienia, wywołanego utratą wolności z ochotą zabierała się do nauki po większej niż zazwyczaj przerwie.

Wróg jednakże wyczuł intencję, dla których z takim zapałem organizowano szkołę. Zdawał sobie sprawę, że przyszłość narodu leży w młodzieży i w jej wykształceniu. Chcąc więc odciąć żywotne jego siły, rozwiązał gimnazjum po niecałym miesiącu nauki.

Teraz otwarły się wszystkim oczy. Przekonano się, że celem wojny nie była tylko, głoszona na wszystkie strony świata przez zakłamaną propagandę niemiecką potrzeba przestrzeni życiowej, ale czy nie przede wszystkim wyniszczenie naszego Narodu. Zrozumieli to wszyscy, tak profesorowie, którym wzbroniono kierować duchowym rozwojem młodzieży, jak i sama młodzież, która chwilowo znalazła się bez zajęcia.

Gdy usiłowania powtórnego otworzenia gimnazjum zawiodły, rozpoczęła się tajna nauka. Profesorowie nauczali, każdy w swoim zakresie po kilka osób. Jest rzeczą jasną, że z nauki tej mogli korzystać tylko nieliczni. Nauka ta, mimo, że była tajna, miała początkowo charakter prywatny. Zresztą liczono wciąż jeszcze na rychły koniec wojny, tak że ów przymusowy zastój w nauce nie był jeszcze groźny.

Tymczasem sukcesami niemieckiej machiny wojennej poczęły się na Naród nasz spadać coraz większe klęski. Odczuwali to wszyscy, i starzy i młodzi. Rozległy się pierwsze echa masowych rozstrzeliwań, rozpoczęły się pierwsze łapanki na roboty rolne do Niemiec. Młodzież, która dotychczas żyła w świecie książki i nie znała jeszcze życia, została zmuszona do pracy, najczęściej nieodpowiedniej dla niej, lub też dostawszy się w ręce „łapaczy” była wywożona na roboty rolne.

Nauka w takich warunkach nawet u tych, którzy mogli się uczyć, nie mogła być prowadzona systematycznie gdyż młodzież stale zmieniała miejsce zamieszkania i nie pokazywała się na ulicy, a pomimo to straty wśród niej były duże.

Z czasem jednakże warunki się jako tako unormowały. Młodzież, która pozostała w Zamościu, miała najczęściej unormowany bądź drogą legalną bądź nielegalną stosunek do Urzędu Pracy. Wprawdzie wciąż jeszcze nie zaniechano łapanek, ale ilość osób wywożonych znacznie zmalała.

Z tą chwilą unormowania się życia młodzieży powstała myśl zorganizowania tajnego nauczania na szeroką skalę, gdyż młodzież po pracy częstokroć marnowała czas. Myśl tą przeprowadziła w roku tysiąc dziewięćset czterdziestym trzecim profesorka Stanisława Żochowska, zakładając Polskie Tajne Gimnazjum. W tym celu zostało złączonych kilka kompletów, w których nauczała dotychczas tylko jedna siła profesorska. Zorganizowane zostały wszystkie klasy gimnazjalne i liceum humanistyczne. Brak innych typów liceów uzasadniony był brakiem odpowiednich sił profesorskich.

Każda klasa Tajnego Gimnazjum liczyła do kilkunastu osób, wśród których dziewczęta były w większości. Jest to zrozumiałym, gdyż dużo z młodzieży męskiej brało udział w ruchu partyzanckim. Nauka była zorganizowana w godzinach, tak aby wszyscy, którzy pracowali, mogli przybyć na lekcje. Lekcje odbywały się po kolei u każdego z członków z klasy o ile na to pozwalały warunki mieszkaniowe. Było to koniecznym ze względu na bezpieczeństwo. Również z tego powodu na lekcje chodziło się pojedynczo, najwyżej dla osobistego bezpieczeństwa po dwie osoby, tak jednakże, aby każdy przychodził z innej strony do danego domu. Rzecz jasna, że ewentualne książki, których brak dawał się odczuć, lub notatki, musiały być starannie ukryte, aby w niczym się nie zdradzić.

Plan zajęć przewidywał naukę w ciągu całego tygodnia nie wyłączając niedzieli i mniejszych świąt, z tym jednakże, że gdy w dnie powszednie były przewidziane dwie godziny lekcji, to w dni świąteczne cztery, a nie rzadko i pięć.

Lekcje były w ten sposób ułożone, że na każdy dzień tygodnia przypadał inny przedmiot, a w niedzielę dwa przedmioty. Pomimo, że ilość godzin, przypadająca na dany przedmiot w tygodniu była mała, dawano sobie radę z materiałem, który był dość gruntownie przerobiony. Dziwnym się to wydaje na pozór, gdyż większość młodzieży, która pracowała, nie miała nawet dostatecznie dużo czasu, by sobie odpowiednio przyswoić podawane wiadomości. Jednakże czego nie dokonała praca, na którą nie było czasu, to dokonywał tego zapał do nauki. Młodzież słuchając wykładów, tak głęboko je sobie uświadamiała, że częstokroć nie potrzebowała wcale powtarzać lekcji, i pomimo, że z braku sił profesorskich często matematykę wykładał profesor polonista, to obustronny zapał dokonywał tego, czego w normalnych warunkach nie dokona nawet wytrawny profesor matematyki. Do zobrazowania i lepszego zrozumienia wykładów posługiwała się młodzież często pomocami naukowymi własnej konstrukcji. Część z niej bowiem pracowała w różnych warsztatach zakładach, gdzie mogła je sporządzić. Często też posługiwano się przyrządami oddanymi przez Niemców do reperacji, którzy nieświadomie przyczyniali się tym do popierania akcji, której rozwój tak pragnęli zdusić.

Tak zorganizowana nauka posuwała się regularnie dzień, w dzień naprzód. Tylko jakieś ważne wypadki, które bezpośrednio zagrażały Tajnemu Gimnazjum mogły spowodować przerwanie toku zajęć. Jednym z takich było aresztowanie w lutym tysiąc dziewięćset czterdziestym czwartym uczniów Fenca i Kornoszewskiego, z których pierwszy zginął zamordowany w lochach Gestapo, a drugi ze względu na bezpieczeństwo Tajnego Gimnazjum jak i osobiste wyjechał z Zamościa.

Przeszło tygodniowa przerwa w nauce tylko podwoiła wspólne wysiłki. To jednak nie było jedynym bodźcem do zwiększenia pracy. Oto dotychczas „niezwyciężona” armia zaczęła ponosić druzgocące klęski. Mimo coraz większego terroru ze strony okupanta, nadzieje w sercach Polaków na odzyskanie wolności zaczęły się gwałtownie wzrastać. Stąd też coraz to większy rozpęd młodzieży do nauki. Ilość uczniów Tajnego Gimnazjum stale wzrastała, i tak w dniu imienin dyrektorki prof. Stanisławy Żochowskiej dnia ósmego maja tysiąc dziewięćset czterdziestego czwartego roku, samej tylko młodzieży starszej (od klasy czwartej włącznie) było kilkadziesiąt osób, która pełna uznania dla jej niestrudzonej pracy przyszła złożyć jej życzenia.

Przyczyna tego wzrostu liczbowego było to, że duża ilość młodzieży uczyła się w dalszym ciągu prywatnie a widząc zbliżający się koniec okupacji, pragnęła wstąpić do Tajnego Gimnazjum, by później móc bezpośrednio przejść do nauki w normalnym gimnazjum.

W czerwcu i lipcu rozpoczęły się egzaminy matury dużej i małej, Na maturę dużą przyjechał nawet tajny wizytator. Egzaminy odbywały się w „dyrekcji” gimnazjum, to znaczy w mieszkaniu prof. Żochowskiej. Klasa czwarta po zakończeniu egzaminów otrzymała tymczasowe świadectwa małej matury na kilka dni przed przyjściem wojsk sowieckich. Świadectwa te następnie zostały weryfikowane. To właśnie klasa, która była najliczniejszą w Tajnym Gimnazjum, bo liczyła ostatnio dwadzieścia osób, stała się później zaczątkiem klasy pierwszej liceum.

Praca w ciężkich i niebezpiecznych warunkach dała możność młodzieży poznać dokładnie i ocenić wartość nauki i to nauki w wolnej szkole. To też z wielkim zapałem powitała wolną, już nie tajną szkołę, a wspomnienie Tajnego Gimnazjum dodawało i będzie dodawać jej bodźca w pracy dla Narodu, dla wolnej Polski.

Organizacja szkoły w pierwszych dniach

Dnia 25 lipca 1944 roku ostatni Niemcy opuścili Zamość, mieszkańcy z radością witali oddziały wojska sowieckiego. Na twarzach dotychczas ponurych, pojawił się uśmiech. Wszyscy oddychali pełną piersią, nie wisiała już nad Zamościem przenikliwa woń dymu ze spalonych ciał na Rotundzie. Nie długo jednak trwało bezczynne rozkoszowanie się wolnością. Oto w umysłach pojawiła się myśl, że trzeba usunąć ślady Niemców, że trzeba zatrzeć ślady ich potwornej gospodarki , że trzeba zacząć odbudowywać Polskę. Pierwszym krokiem ze strony Polskiego Tajnego Gimnazjum w tym kierunku było, że grono profesorskie uzyska zezwolenie od nowoutworzonych władz miejskich na objęcie dawnego gmachu gimnazjum- Akademii Zamojskiej. Już wieczorem dnia 25 lipca wiadomość ta obiegła wszystkich uczniów byłego Tajnego Gimnazjum, wraz z zarządzeniem dyrektorki profesorki Żochowskiej, aby każdy stawił się nazajutrz w gmachu gimnazjalnym wraz z wszelkimi możliwymi przyborami do porządkowania. 26 lipca o godzinie ósmej rano przekroczyliśmy po raz pierwszy od lat pięciu progi naszego zamojskiego gimnazjum. Wzruszeni i przejęci widokiem, strasznie zniszczonych, zabrudzonych sal badaliśmy stan budynku. Jako najmniej zniszczona i najprędzej dająca się uporządkować część gimnazjum, była nasza połowa, piętro gimnazjum męskiego. Sprzątanie zaczęliśmy od dzisiejszego pokoju nauczycielskiego, który z góry został przeznaczony na prowizoryczną kancelarię dyrekcji szkoły. Do pracy wzięliśmy się w sposób bardzo energiczny. Śmiecie i niepotrzebne graty usuwało się w sposób radykalny przez okna. W kilkanaście minut pokój gotowy był do mycia, do którego z ochotą zabrały się dziewczęta. Skoro mycie sali zostało zakończone zebraliśmy się w niej w liczbie kilkunastu osób, prawie wyłącznie uczniów Tajnego Gimnazjum i odśpiewaliśmy przy akompaniamencie fortepianu, który ocalał w tej Sali hymn państwowy: ”Jeszcze Polska nie zginęła” Pieśń zabrzmiała potężnym echem po gmachu. Jakby na zawołanie zaczęły się pojawiać coraz to liczniejsze grupy młodzieży, którą witaliśmy głośnymi okrzykami, dając im z miejsca zatrudnienie. Każdy pracował z ochotą ubiegając rozkazy dyrektorki. My I liceum jako najliczniejsza klasa kompletowa, licząca około dwudziestu osób otrzymaliśmy jako pierwsi polecenie oczyszczenia jednej z sal na naszą klasę. Wybór nasz padł początkowo na obecny sekretariat szkolny. Równie prędko została oporządzona ta sala. Zdołaliśmy nawet z tego co pozostawili Niemcy skompletować urządzenie klasy. Śmiesznym było trochę to urządzenie składające się z rożnego rodzaju stołów, szaf, krzeseł i taboretów. Po zawieszeniu przyniesionego od kogoś z domu Białego Orła, klasa była jako tako gotowa do użytku. Nie poprzestaliśmy jednak na tym. Z każdą niemal chwilą zastępy przyszłych koleżanek i kolegów rosły. Trzeba było myśleć o porządkowaniu innych sal. Tym razem postanowiliśmy oczyścić jedną z większych. Znów posypały się pozostałości poniemieckie przez okna, szafy zostały usunięte na korytarz, a woda poczyła zmywać brud. Z tą jednak klasą mieliśmy poważny kłopot. Zabrakło nam krzeseł i stołów. Z tymi ostatnimi daliśmy sobie jakoś radę, przewracając szafy. Z krzesłami jednak nie wiedzieliśmy co począć. W tym czasie przyszło kilka matek z posiłkiem dla dzielnie pracujących. Szturmem rzuciliśmy się na kanapki, które znikły w oka mgnieniu. Gdy zwierzaliśmy się ze swych kłopotów, pani Miklińska powiedziała nam, że będzie mogła wypożyczyć kilkadziesiąt krzeseł z Sądu okręgowego. Przyjęliśmy to z wielką radością i za chwilę byliśmy już w Sądzie gdzie było sporo krzeseł poskładanych jakby dla nas. Wkrótce wracaliśmy „gęsiego” , obładowani krzesłami. Nad wieczorem, gdy dwie klasy i korytarz były doprowadzone do porządku, polecono nam pójść do domu z tym, że jutro zaczyna się już nauka o godzinie ósmej rano. Wiadomość ta nas wielce ucieszyła. Nie zwracając zupełnie uwagi na znużenie wracaliśmy do domów śmiejąc się i głośno rozmawiając. Dnia 27 lipca o godzinie ósmej rano zaroiło się w naszym gmachu gimnazjalnym.

Zjawili się starzy uczniowie z „kompletów”, stawili się ci, którzy nam wczoraj dzielnie pomagali przy sprzątaniu, stawili się także nowi, którzy dowiedziawszy się o tym, że gimnazjum rozpoczyna naukę przyszli aby dalej kontynuować naukę po kilkuletniej przerwie, lub też zaczynać ją zupełnie od początku. I liceum zebrała się w swej małej klasie/dzisiejszy sekretariat. Wkrótce przekonaliśmy się jednak , że jest rzeczą niemożliwą w niej się uczyć, bowiem liczba osób naszej klasy gdy się policzyliśmy, sięgała niemal pół setki. W takich warunkach było niemożliwością nawet stać w tej klasie. Postanowiliśmy wobec tego przenieść się do tamtej większej sali. Tutaj ulokowaliśmy się w ten sposób, że dziewczęta zajęły miejsca na przodzie, a chłopcy dalej z tyłu. Pierwszą godziną lekcyjną była godzina wychowawcza. Tymczasowym wychowawcą naszej klasy została pani profesorka Woźniak. Na lekcji tej został też podyktowany podział godzin na dzień następny. Nim się zdołaliśmy obejrzeć, a już dzwonek dzwonił na przerwę. Lekcja czterdziestopięcio minutowa zdawała się nam stanowczo za krótka. Tymczasem liczba koleżanek i kolegów dalej wzrastała. Któregoś dnia osiągnęła cyfrę 80 osób. Nawet w tej dużej sali było nam teraz ciasno. Nie odczuwaliśmy tego specjalnie, gdyż nauka nie szła jeszcze normalnie, a po większej części zajęci byliśmy w dalszym ciągu porządkowaniem gmachu. Dwóch kolegów dostało polecenie wymierzenia rozmiarów wszystkich sal. Reszta znosiła najrozmaitsze pozostałości poszczególnych gabinetów znalezione w zakamarkach gmachu do jednej sali. Warunki nauki poprawiały się z dnia na dzień, dzięki usilnej pracy tak grona nauczycielskiego jak i naszej. Wkrótce można było podjąć normalną pracę według ustalonego podziału godzin. W dalszym ciągu jednak poświęcaliśmy nasze wolne chwile dalszemu porządkowaniu naszych klas.

Pierwsze dni w nowej szkole

Ucichł turkot broni maszynowej i kule dział. Przez kilka dni słychać tylko było coraz słabszy, basowy pomruk toczącej się dalej i dalej walki. Front odsuwał się. Zwycięskie wojska sowieckie parły niepowstrzymanie i bezustannie cofające się armię niemiecką. W dwa dni po oswobodzeniu Zamościa poszliśmy do szkoły. W gmachu naszego gimnazjum przez cały czas okupacji niemieckiej mieściły się koszary „Schutzpolizei”. Stąd wyruszali Niemcy „auf polnische Banditen” i paląc przy tej sposobności wioski, mordując bezbronną i niewinną ludność, siejąc wszędzie nieszczęście, łzy, rozpacz i zgubną dla nich samych straszną, bezlitosną nienawiść. Budynek z zewnątrz nie był prawie zupełnie zniszczony. Wyrwana była tylko pamiątkowa tablica, poświęcona twórcy sielanek – Szymonowicowi, w miejsce napisu „Academia Zamoscensis” zajął inny na ordynarnym zielonym tle „Kaserne der Schutzpolizei”, niby smutne, koszmarne wspomnienie widma krwawego hitleryzmu, który minął jak ciężki potworny sen. Wewnątrz gmach przedstawiał obraz szalonego chaosu. Wszędzie panował wielki nieład , oznaka że Niemcy opuszczali budynek w obłędnej trwodze, która kazała zapomnieć im o wszystkim, a myśleć tylko o tym, by nóż zemsty nie wbił się w ich czerwone, tłuste karki, lub opasłe brzuchy. Na ścianach widniały wszędzie niesmaczne rysunki przedstawiające jakieś sentymentalne Gretchen i Lizy, oczekujące w Veterlandzie na swych dzielnych mężów i synów, na swych „nieustraszonych, groźnych Wikingów”. Malowidła te, ordynarnie jaskrawe w barwie, a pozbawione choćby najmniejszego estetycznego smaku w linii, miały własność podnoszenia umysłów „bojowników o nową Europę”, wykształconych na übermenschowskiej filozofii Nitschego i nacjonalistycznych programach Hitlera i Goebelsa, jawiąc przed ich oczyma słodką wizje Veterlandu i będąc zarazem świadectwem „niezwykle wysokiej kultury niemieckiej”. Wszystkie sale zapełnione były różnego rodzaju szafami, porozpruwanymi siennikami, połamanymi stołami i stołkami. Wszędzie panował nieopisany brud: sprzęty pozostałe po Niemcach, okrywał gruby kurz. Z ławek szkolnych, katedr, przyborów naukowych nie pozostało ani śladu. Tak przedstawiała się nasza szkoła, w której mieliśmy pracować po pięcioletniej przerwie. Przede wszystkim należało doprowadzić sale do względnego choćby porządku. Zrobiliśmy to własnymi siłami, w swoim zakresie. Praca została podzielona. Jedni wynosili w pocie czoła szafy i stoły, inni tymczasem, w opróżnionych już salach wymiatali śmiecie, myli brudne niezwykle podłogi, czyścili zakurzone okna i olejno malowane części ścian. Wszyscy spełniali z radością, jakimś wewnętrznym zadowoleniem swoje zajęcia, oddając się im całkowicie, bez reszty, bo siły ich krzepiła myśl, że oto teraz, po długich latach okupacji niemieckiej mieli znowu rozpocząć tak upragnioną naukę. Niektórzy nie mieli możności uczyć się przedtem, inni uczęszczali na tajne komplety, pod wciąż wiszącą nad nimi groźbą aresztowania i wywózki. Teraz można już było zacząć pracę jawnie, bez lęku, bez ciągłego, paraliżującego członki niepokoju. Po kilku dniach opróżniono już zupełnie przyszłe klasy – podłogi i okna błyszczały czystością. Pozostały tylko na ścianach malowidła – przypomnienie złych dni rozpaczy, lęku i nadziei… wspomnienia brudnych żołdaków niemieckich, w których odezwały się tradycje średniowiecznych Raubritterów…. Trzeba było usunąć te rysunki, ostatni znak pobytu Niemców. Zeskrobano farbę malowideł, zniknęły postacie sentymentalnych diw i Gretchen – słodka wizja Vaterlandu przebywających tu niegdyś żołnierzy „Schutzpolizei”. Należało teraz postarać się o jakieś sprzęty, aby było na czym siedzieć i pisać. W byłych urzędach niemieckich pozostały biurka, stoły, krzesła. Pod kierownictwem naszego wychowawcy, za pozwoleniem władz administracyjnych przetransportowaliśmy meble z odległego o 1 km. od szkoły gmachu, w którym mieścił się podczas okupacji „Arbeitsamt”. Nosiliśmy sprzęty na swoich barkach z zapałem i radością wypełniającą całe nasze jestestwo. Sypały się żarty, uśmiechały się oczy, błyszczały zęby spod rozchylonych szczerą wesołością warg. Upłynęło znowu kilka dni, w czasie których wypełniły się puste sale skompletowanymi naprędce sprzętami, różnego rodzaju i różnej kategorii, najczęściej zupełnie nie dopasowanych do charakteru szkolnego. Na ścianach zostały porozwieszane brązowe drzwi szaf – prymitywne tablice, na których ukazywać się miały w przyszłości wzory matematyczne i fizyczne, kryjące cudowne tajniki wiedzy. One miały się stać dla nas, ogniami, zniczów, rozświetlających mroczne jeszcze zwoje naszych mózgów. Zasiedli wreszcie uczniowie za stołami, na skrzynkach, biurkowych krzesłach i prymitywnych stolikach, a zza prowizorycznej katedry padły pierwsze, cudowne, piękne dla nas po długiej przerwie słowa profesora , odkrywające przed nami coraz szersze horyzonty wiedzy. Wśród całego szeregu braków, które jeszcze istniały, na pierwszy plan wysuwała się potrzeba książek. Zawdzięczając jednemu z urzędników magistratu p. Kabatowi, ocalała większa część przedwojennej biblioteki gimnazjalnej, ukryta starannie przed podejrzliwymi oczyma „Gestapo”. Niektóre książki znajdowały się w rękach prywatnych osób, które wówczas, gdy Niemcy wyrzucali wszystko z naszej szkoły, zaopiekowały się nimi. I znowu na własnych plecach przenieśliśmy to wszystko do gimnazjum i posegregowaliśmy je pod kierownictwem pp. profesorów. W takich warunkach rozpoczęliśmy naukę. Dopiero po pewnym czasie zjawiły się już prawdziwe świeżo lakierowane, czarne tablice, oraz stoliki i krzesła. Teraz mogliśmy się zupełnie oddać nauce i mieliśmy już na czym siedzieć i pisać, oraz czerpać skąd potrzebną wiedzę, ponieważ w bibliotece stanęły długie rzędy wypełnionych książkami półek. Minął koszmar rozpacznych dni terroru, krwawego hitleryzmu, a przed nami zarysowała się jasna przyszłość której najgłębszą istotą i treścią jest pochód ku cudownemu światłu wiedzy.

Dzieje liceum do podziału

[…] Ilość uczniów znowu się powiększyła. Wiek był różny: byli tacy, co mieli 16,17 lat, a nawet 24 lat. Było gwarno i wesoło. Postanowiliśmy wybrać sobie wójta. Wybór padł na jednego z kolegów, który przed wojną piastował tę godność – Tadeusza Ciepłego. Do tego wybraliśmy zarząd; skarbnika i sekretarza. Na razie nie mieli oni pracy, ponieważ mało orientowaliśmy się w ich obowiązkach. Lekcje toczyły się na wpół normalnie. Brakowało profesorów. Najczęściej była to historia /wojny punickie/ lub matematyka i łacina. Na szafach wypisaliśmy całe kolumny sinusów i cosinusów, trochę nam mało jeszcze zrozumiałych. Często także odbywały się egzaminy, gdyż jeśli ktoś nie miał świadectwa z czwartej klasy, musiał zdawać egzamin. Odbywały się one zazwyczaj przy całym audytorium naszej klasy, co nie bardzo podobało się delikwentom. Uczniów przybywało stale więcej, że nawet było nam już za ciasno w tej dużej sali. Postanowiono nas podzielić i utworzono trzy licea: humanistyczne, matematyczne i przyrodnicze.

[…] Podział na licea nie trwał długo. Duża część chłopców została powołana do wojska, a roczniki starsze przeszły do gimnazjum popołudniowego. Zostały tylko niedobitki w jednej i drugiej klasie. Wobec tego połączono nas, tworząc liceum przyrodnicze. Chłopcy początkowo trochę się krzywili, gdyż w przyrodniczym jest mniej matematyki, a wszyscy wybierali się na politechnikę. Jednak temu zaradził p. profesor Gutkowski dając więcej matematyki.

– I tak jesteśmy teraz razem, ucząc się w celu zdobycia matury, a tym samym i wiedzy.

Praca naukowa

[…] Niemcy odeszli, szkoły otwarto i wiele osób, które uważały się od dawna za dorosłych, znalazło się znów w murach szkolnych. Ja również z pewnymi wątpliwościami czy podołam nauce po pięcioletniej przerwie znowu poszłam do szkoły.

W szkole rozpiętość wieku dość duża, poziom raczej niski. Nic jednak dziwnego. Jedni albo w ogóle od lat pięciu książki w ręku nie mieli, ci zaś, którzy uczyli się, też musieli godzić jakoś naukę z pracą, zmuszeni bądź warunkami materialnymi, bądź też po prostu z obawy przed bezpłatnym zwiedzaniem „Vaterlandu”. Jest nam ciężko. Wszyscy mają na ogół wiadomości albo niezupełnie ugruntowane lub też braki w niektórych przedmiotach. Stale ktoś powtarza: Wiesz ty, ja nie mam wcale zrobionej geometrii z klasy czwartej, ja nawet nie wiem jak wygląda podręcznik z historii, a moja fizyka! o tak, po łebkach. Wszyscy od razu przysiadają fałdów. Pracy dużo. Oprócz bowiem materiału bieżącego trzeba nadrobić zaległości i zdać egzaminy uzupełniające. Ja kuję. Po pięcioletniej przerwie wyszłam z wprawy zupełnie. Nie umiem się uczyć, a tu nowe rzeczy. Sinus, cosinus, raz stosunek rzędnej do odciętej, to znowu odciętej do rzędnej. W głowie mam chaos. Boję się, że spytana z historii, zacznę mówić o sinusach. Pierwszy okres wypadł przeciętnie. „Do pana nie mam pretensji – mówi profesor – do pani też, a pani musi się podciągnąć z matematyki, historii czy polskiego”. Ja mam jednego dubla. Oczywiście te sinusy. Kiedyś zapytana odpowiedziałam, że sinus mierzy się… w stopniach. Ale jest lepiej niż myślałam. I znowu praca. Uczymy się wszyscy. A nauka utrudnia bardzo. Przede wszystkim brak podręczników. Wracamy do metod średniowiecznych. Profesor dyktuje, wszyscy piszą. Ręka mdleje, stale ktoś na chwileczkę przerywa pisanie, macha zdrętwiałą ręką, wzdycha i pisze dalej. Wreszcie z katedry rozlega się głos: ”minuta przerwy.” Rozprostowujemy zgarbione plecy i oczywiście zaczynamy gadać na tematy całkiem nie związane z lekcją. Ktoś śmieje się trochę za głośno, a profesor znów woła: „Koniec zabawy, piszemy dalej.” I znowu skrzypią pióra aż do uprzykrzenia. Na religii stale z jednej i tej samej ławki wołanie: „Proszę księdza, tak prędko, my już pięć godzin piszemy.” A ja pięć godzin gadam – ucina ksiądz. Czas leci. Już półrocze. Idziemy wszyscy do auli, gdzie odbędzie się rozdanie świadectw najlepszym uczniom. Czy też ktoś z nas wśród nich się znajdzie? Dyrektor wywołuje jakieś nazwiska, ale to nie nasi. Aż wreszcie: Szymańska Zofia, Kolbuszewska Jadwiga, Pawluk Marian, Koziełłówna Krystyna, Sierosławski Janusz, Słowikowska Krystyna, Fialanka Urszula cała litania. Idą nasi. Dyrektor osobiście wręcza świadectwa i ściska drżące ze wzruszenia ręce uczniów. I nasza klasa jest pierwsza. Największy procent piątkowiczów u nas jest właśnie. Jestem bez dwójki. Mam wprawdzie trzy dostateczne, ale to nic. Pocieszam się myślą, że w przyszłości będzie jeszcze lepiej i przyłączam się do ogólnej wesołości panującej w klasie. Profesor wzruszony życzy nam wesołych świąt i prosi, byśmy tak wytrwali do końca. Dni płyną dalej. Uczymy się, taki bowiem nasz los. Zdarza się przecież, że ktoś licząc na to, że był pytany na ostatniej godzinie nie przygotuje się do lekcji. Wiadomo zaś, że i profesorowie mają fantazje i wywołują czasem tego niedawno pytanego. Nieszczęśnik wstaje i zaczyna stękać. Stęka dotąd, aż profesor zdenerwowany krzyczy: „Panie szanowny, to są kpiny. Proszę siadać.” Szanowny pan, z dość głupią miną, mocnym postanowieniem poprawy i dwójką w notesie profesorskim siada. I tak mija okres trzeci. A tu wiosna i nie bardzo chce się uczyć. Całe szczęście, że wprawieni już w tę trudną sztukę , mniej potrzebujemy na to czasu. Nauka nie sprawia już takich trudności. Nawet sinusy wlazły jakoś do głowy i nie ma już wątpliwości, która to jest oś rzędnych, a która odciętych. Czasem jakaś nieliczna grupka w tajemnicy zabierze się na wagary. Tajemnica ta zwykle jakimś cudem staje się ogólną, wie o niej nawet profesor, który uśmiechając się grozi palcem. Przed końcem roku szkolnego bierzemy się znowu solidnie do roboty. Wkuwamy wzory fizyczne, powtarzamy stosunki polsko-szwedzkie z historii i uczymy się chemii, trzeba bowiem koniecznie znać wzór kwasu azotowego i sposób otrzymywania chloru z K2Cr2O7 i HCl. Bez tego ani rusz. Wysiłki nasze zostały nagrodzone, cel osiągnięty. Otrzymaliśmy wszyscy promocje do klasy drugiej. Żadnej dwójki w klasie. Jesteśmy strasznie szczęśliwi, cieszymy się, cieszy się z nami profesor i wszyscy rozchodzimy się na zasłużony odpoczynek. Wakacje.

Udział klasy w życiu szkoły

[…] Los nam jednak sprzyjał. Niebawem gruchnęła wieść, że fabryka Zypcera robi dla nas stoliki i krzesła. Toteż w najbliższą niedzielę Krysia Kochowna wydostała jakimś cudem wóz i konie, woźnicą został Marian Greszta i wyruszono; podróż ta przeciągała się ponieważ Marian, który doskonale dawał sobie radę z wielkimi maszynami w elektrowni, nie mógł przemówić do rozsądku tym dzielnym rumakom i zmusić je do prędszego kroku. Stoliki w końcu przywiezione; przeniesienie ich i ustawienie nie zajęło nam wiele czasu. Ale to jeszcze nie koniec naszej pracy. W parę dni po tym dyrekcja poleciła kolegom wymierzenie sali i zrobienie planu szkoły, aby zorientować się w rozkładzie.

[…] Zaistniała potrzeba stworzenia internatu dla młodzieży mieszkającej poza Zamościem. Przeznaczono na to budynek dawnego gimnazjum żydowskiego, zaczęła się tam praca. Kolega Koman przeprowadził instalację elektryczną, Kielbiński i Pawluk zajęli się dopasowaniem kluczy i zamków oraz sporządzeniem planu budynku, inni natomiast starali się umeblować pokoje poniemieckimi sprzętami.

Z chwilą zaspokojenia najważniejszych potrzeb naszej klasy zainteresowania nasze zwróciły się w kierunku pomocy naukowych dla szkoły. Do najbardziej naglących spraw należało stworzenie gabinetu fizycznego, który jak i biblioteka były przechowywane w archiwum miejskim pod ratuszem i zabezpieczone tam dzięki staraniom p. Kabata.

Początkowo przyrządy fizyczne przenieśliśmy do jednej z klas gimnazjum żeńskiego, aby je oczyścić, następnie zostały umieszczone w specjalnie dostosowanych do tego celu szafach i półkach. Okazały się one jednak tak zdekompletowane, że gabinet ten nie został do tej pory uruchomiony. Może cięższa, ale bardziej owocna była praca z przeniesieniem kilku tysięcy tomów dawnych bibliotek szkolnych do gabinetu p. dyrektora , a następnie przeniesienie ich do sali, w której się obecnie mieści biblioteka i segregowanie ich pod kierownictwem p. Przezdzieckiej. W tym też czasie dowiedzieliśmy się, że część przyborów do geografii znajduje się w prywatnym mieszkaniu p. Włodarczyka, skąd udało nam się sprowadzić je do szkoły. Ponieważ gimnazjum nasze odczuwało jeszcze ciągle brak wszelkiego rodzaju sprzętów, niemałą radość sprawiło nam zgłoszenie p. Marciniewicza, że w kamienicy jego znajduje się wiele rzeczy poniemieckich , które może oddać do dyspozycji naszej. Natychmiast wyruszyła ekspedycja transportowa naszej klasy w celu przywiezienia nowego nabytku. Wobec zbliżającej się zimy wyłoniły się znowu dwie kwestie: uporządkowanie sali gimnastycznej stało się koniecznością, dlatego też na apel prof. Gniewkowskiego zabraliśmy się do tego z zapałem, a poza tym należało uprzątnąć z dziedzińca pozostawiony przez Niemców węgiel i umieścić go w piwnicy. Z wiosną przyszła radosna nowina, otóż dawny szkolny kościół zajęty dotąd przez O.O. Redemptorystów został opróżniony i miał być znowu naszym. Zaczęła się gorączkowa praca, sprzątanie, ozdabianie ołtarzy, noszenie szat i naczyń liturgicznych. A później czekaliśmy z głębokim wzruszeniem na pierwszą Mszę Św. w naszym kościółku. Tyle, tyle było tych różnych prac i kłopotów, a każdy z nas z przyjemnością starał się choćby tylko trochę przyczynić się do tego, aby nasza szkoła jak najprędzej wróciła do dawnego stanu.

Rotunda

Rotunda! Ten stary zabytek historyczny zamojskiego grodu był przed wojną obiektem wycieczek krajoznawczych całej Polski. Dziś po pięcioletnim panowaniu okupanta jest jednym wielkim grobowcem kilkunastu tysięcy pomordowanych ludzi. Ponieśli oni tam śmierć za Ojczyznę – za wolność. Niemcy chcąc zniszczyć ślady swej potwornej zbrodni, zaczęli palić swe ofiary. Na dziedzińcu Rotundy układano warstwami trupy, łupki drzewa, polewano smołą i podpalano. Ostatnie swe ofiary Niemcy spalili na 4-5 dni przed ucieczką. Po wkroczeniu wojsk polskich w bramie Rotundy zawisł Orzeł Biały, zaś na samej Rotundzie zatknięto symbol męczeństwa – duży krzyż z koroną cierniową. Rotunda jako zbiorowy grób wielu tysięcy pomordowanych Polaków przez Gestapo, stanie się dla nas miejscem drogim i podniesionym do godności Pomnika Mauzoleum. W kilka dni po ucieczce Niemców utworzył się komitet Budowy Pomnika Mauzoleum, którego inicjatorem był profesor Stefan Miler. Komitet wydał odezwę, która miała na celu zachęcić wszystkich do prac związanych z uporządkowaniem Rotundy. Odezwa ta znalazła też oddźwięk w duszach młodzieży szkolnej. Młodzież szkolna stanęła pierwsza w szeregu pracujących.

Dnia 14 listopada 1944 roku nasza klasa zgłosiła się do pracy. Uzbrojeni w łopaty pomaszerowaliśmy na Rotundę. Praca nasza polegała na ułożeniu kolejki od południowej strony Rotundy, gdzie wagonikami woziliśmy ziemię. Ziemię trzeba było wozić z dość odległego miejsca, a później sypać na groby. Pracy tej poświęciliśmy kilka dni. Drugą naszą pracą było obsadzenie alei prowadzącej do Rotundy młodymi drzewkami topoli. Dnia 20 października 1944 roku, po czterech godzinach lekcyjnych, klasa nasza wraz z p.p. profesorami Buszkiem i Milerem udała się w tym celu na Rotundę. Część topoli była już przygotowana do sadzenia, zaś resztę przynieśliśmy z pobliskiej sadzonki. Pracę mieliśmy już bardzo ułatwioną, gdyż uprzednio zostały wykopane specjalne w tym celu doły. Przy sadzeniu topól pracował wraz z nami p. profesor Buszek, który swoim przykładem chciał nas zachęcić do pracy. Po ukończonej pracy wracaliśmy do domów ze świadomością, że spełniliśmy nasz obowiązek-upiększyliśmy wspólny grób naszych rodaków. Chcąc, aby nasz trud nie poszedł na marne, spisaliśmy akt, w którym to akcie przekazujemy opiekę nad topolami na Rotundzie klasie I liceum przyrodniczego. Odtąd każda I klasa liceum przyrodniczego będzie miała w swej opiece topole na Rotundzie. Szczególnie jednak my, młodzież powinniśmy pamiętać o Rotundzie. Rotunda to nieśmiertelny pomnik naszych pomordowanych rodaków.

Sekcja artystyczna

W okresie organizowania się nowej szkoły polskiej, oprócz troski o najbardziej niezbędne i podstawowe przedmioty umożliwiające naukę, niemniej ważną sprawą było przywrócenie szkole wyglądu, który by puste, surowe, prawie ponure ściany uczynił bardziej przyjemne i miłe dla oka. Dyrekcja szkoły zaabsorbowana była sprawami bardziej na razie ważnymi, wobec czego obowiązek ten spadał na poszczególne klasy, które te sprawy w różny sposób rozwiązywały. Myśmy byli w tym szczęśliwym położeniu, że mieliśmy w naszym gronie osoby mające szczególny do tego dar. Są to Władysław Junik i Marian Greszta. Oni to z pomocą reszty kolegów, wśród których wymienić należy Mieczysława Rycaja, Stanisława Bardzika i Zbigniewa Słodczyka nadali klasie jako taki wygląd. Sala nasza zachowała się w najlepszym może stanie ze wszystkich sal w szkole. Ocalały przedwojenne renesansowe malowidła, raziły tylko puste przestrzenie między kolumnami. Wypełniono je pomysłowo zrobionymi małym kosztem z papieru herbami miasta Zamościa i Akademii Zamojskiej oraz portretem hetmana Jana Zamoyskiego, który jakimś cudem ocalał w zawierusze wojennej i któremu dorobiono w sprytny sposób papierowe ramy doskonale imitujące prawdziwe. Pod nim umieszczono hasło: „Bądź Ukochanej Ojczyzny Podporą”. Z czasem grono tych dekoratorów stało się słynne w szkole i nie było mniejszej lub większej uroczystości, gdzieby ich pomoc nie była niezbędna. W mniej lub więcej artystyczny sposób ozdabiano scenę do każdej akademii, jak np. w dniu święta Niepodległości i Boże Ciało. Dekoracje zrobiono na froncie gmachu szkolnego. Z innych prac wymienić należy udekorowanie sceny na odczyt o obozach koncentracyjnych dawnego prefekta ks. Staniszewskiego Wacława. Ten sam zespół odegrał ważną rolę w teatrze szkolnym Młodość gdzie wykonał dekoracje do wszystkich przedstawień. Nie odmówiono też pomocy i Gimnazjum Żeńskiemu i w każdej prawie uroczystości wykonywano dekoracje. Dziś można powiedzieć, że działalność ich tak już niezbędna i dziwnym by się wszystkim wydawało, gdyby jakaś uroczystość nie była okazją do zrobienia odpowiednich dekoracji. O ile nie zawsze była szczęśliwa, nie zawsze spełniała zamierzony cel, to winić należy obecne czasy, brak podstawowych materiałów, niezbędnych do tego rodzaju prac, ciężkie trudności finansowe, a może co najważniejsze brak pomocy i opieki, że tak powiem „fachowej”, która by ich działalności nadawała odpowiedni kierunek i styl. Oni dali wszystko co mogli dać-bardzo dużo dobrej woli, wielki zapał i wszystkie w tym kierunku swoje zdolności.

Św. Mikołaj

Panie Dyrektorze, Panie Profesorki i Panowie Profesorowie, Koleżanki i Koledzy.

Zebraliśmy się tu, by w dniu św. Mikołaja urozmaicić sobie codzienną pracę, paroma chwilami wesołej zabawy. Jestem pewien, że zabawa ta wpłynie na wytworzenie się jeszcze ściślejszych więzów między nami, a szkołą. Ugruntuje sympatię jaką mamy dla naszych profesorów i wzmocni nasze stosunki koleżeńskie. Jestem przekonany, że uczucia przywiązania, wdzięczności dla szkoły, będą dla was bodźcem do podtrzymywania pięknych tradycji, jakie posiadała nasza szkoła przed wojną. Pragnę podkreślić nasz zamiar utrzymania tej tradycji tym, że rozpoczniemy tę miłą i wesołą uroczystość hymnem szkolnym.