Butelka na odbudowę Stolicy
W latach 50-tych istniał SFOS – Społeczny Fundusz Odbudowy Stolicy. W zakładach pracy, szkołach i wszędzie, gdzie to było możliwe ściągano z ludzi pieniądze. W zasadzie było to dobrowolne, tak jak chińscy „ochotnicy” w Korei. Samorząd szkolny podjął uchwałę, że wszyscy uczniowie miesięcznie będą płacić dobrowolnie po 1 zł i ktoś z grona pedagogicznego „dobrowolnie” będzie opiekunem. I Liceum źle wypadło we współzawodnictwie z innymi szkołami. Wtedy Dyrekcja uczyniła profesora Hajkowskiego opiekunem zbiórki na SFOS. Nastąpiła radykalna zmiana. I Liceum we współzawodnictwie „ruszyło do przodu” i znalazło się w czołówce krajowej. Profesor Hajkowski nie chodził po klasach i nie apelował, nie przekonywał. Do zagadnienia podszedł w sposób pedagogiczny. On wychowywał.
Na zajęciach wychowania fizycznego nie wolno było grać w piłkę nożną. Kopnięcie piłki do koszykówki było nieatrakcyjne i mało kto ją kopał. Natomiast piłka do siatkówki aż się prosiła, żeby być kopaną. Pan profesor zawyrokował: kopnięcie piłki do siatkówki zobowiązuje do przyniesienia 1 butelki na odbudowę Warszawy. Skarbnik klasowy miał obowiązek zbierania butelek, które sprzedawał i pieniądze odprowadzał do profesora Hajkowskiego. Jeśli ktoś zapomniał obuwia sportowego do sali gimnastycznej, mógł ćwiczyć na bosaka (to było tolerowane). Natomiast na boisku nie. Brak trampek na w-f to były 3 butelki na SFOS. Spóźnienie się na uroczysty apel, gdy dyżur miał profesor Hajkowski kosztowało 5 butelek na SFOS. Ceny były umowne, to znaczy można było negocjować, ale to było duże ryzyko, że profesor zacznie licytować w górę. Andrzej Sz. Tak niefortunnie zanegocjował, że profesor wylicytował go do 100 butelek. Wtedy interweniowała matka Andrzeja, Pani Sz. Oponowała, że nie stać ją płacić tyle na budowę stolicy. Jest pracownikiem pionu oświaty i ma na utrzymaniu troje dzieci. Pan profesor spokojnie jej wysłuchał (a był cholerykiem). Oświadczył, że nie chce od niej ani grosza na SFOS i jeśli zajdzie potrzeba, to część swoich poborów odda jej na utrzymanie dzieci. Natomiast jej syn Andrzej niech poszuka w domu lub na śmietniku 100 butelek. Niech je umyje i przyniesie 100 czystych butelek, ponieważ profesor Eugeniusz Hajkowski nie zajmuje się rozbojem, a usiłuje wychowywać uczniów na ludzi. Andrzej Sz. z mamusią umył 100 butelek i następnego dnia ze swoim dziadziusiem na wózku przyciągnęli owe butelki w workach do Liceum. Pan profesor osobiście przeliczył butelki i sprawa została zamknięta. Pani Sz. o tym nie zapomniała i na koniec roku szkolnego zgłosiła się do profesora Hajkowskiego z kwiatami i bardzo dziękowała, że od tego incydentu nie ma żadnych problemów wychowawczych ze swoim synem. Większość uczniów zamiast butelek płaciła skarbnikowi złotówki, ale profesor domagał się, aby jemu osobiście przynosić butelki. Tak to wyglądało nasze współzawodnictwo w zbiórce na SFOS.
mat. 1960 Symeon Rogowski
absolwent