Szczęśliwe wspomnienie jest może na ziemi prawdziwsze

od samego szczęścia.

(Alfred de Musset)

Trzeciego czerwca bieżącego roku świętowaliśmy stulecie naszego Liceum. Na obchody jubileuszu przybyli liczni goście. Wśród nich nie zabrakło absolwentów, którzy z nieskrywaną radością przemierzali korytarze szkoły, wspominając spędzone w niej młodzieńcze lata. Jakie wydarzenia ze szkolnych czasów szczególnie utkwiły  w pamięci byłych uczniów? Którym nauczycielom najwięcej zawdzięczają?  Jak niegdyś wyglądała szkolna rzeczywistość? Jak wiele się zmieniło? Odpowiedzi na te pytania znalazłyśmy bez problemu.  Przeprowadziłyśmy krótkie wywiady z dawnymi uczniami, którzy chętnie podzielili się z nami swoimi szkolnymi wspomnieniami.

Najmilej wspominany nauczyciel. Absolwenci wymieniali wiele nazwisk. Mogę wymienić parę osobowości, które w tamtych czasach były rzeczywiście filarami szkoły. Profesor Teofil Lawgmin – chemik,  pan profesor Henryk Rodzik – fizyk, pan profesor Andrzej Borkowski -anglista, pani profesor Janina Barańska – matematyczka. I jeszcze oczywiście wychowawca –  pan  profesor  Jerzy  Suchodół  –  mówi ksiądz profesor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego na wydziale prawa, Leszek Adamowicz, absolwent z 1979 roku. Języka polskiego uczyła mnie pani profesor Krystyna Kamińska, którą wspominam bardzo miło. Bardzo lubiłam pisać wypracowania. Miałam z nich 4+, więc bardzo mile wspominam lekcje języka polskiego – opowiada pani Ewa Kołcon – Muzyka, zastępca dyrektora Szkół Katolickich im. św. Ojca Pio w Zamościu, maturzystka z 1987 roku. Najmilej wspominam wychowawczynię – panią Danutę Kostrubałę, pana Korczaka od  przysposobienia obronnego, pana Kasztelana od fizyki. Wszyscy nauczyciele byli fajni. Miałam fajnych nauczycieli – mówi pani Joanna Szozda, nauczyciel języka angielskiego w I Liceum Ogólnokształcącym w Zamościu, maturzystka z 1995 roku. Niemałym zainteresowaniem wśród absolwentów cieszyła się sala chemiczna, gdzie niegdyś uczył profesor Teofil Lawgmin. Temat  tego profesora był często poruszany podczas rozmów. Najmilej wspominam profesora Lawgmina, wiele mu zawdzięczam. Trzymał dyscyplinę. Był surowy, wymagał, ale później to zaowocowało – mówi jedna z byłych uczennic, maturzystka z 1980 roku, z wykształcenia stomatolog. Na ścianie wisiał układ okresowy pierwiastków, a przy biurku siedział profesor Lawgmin. My siedziałyśmy w trzeciej ławce od ściany. Były tutaj czteroosobowe stoliki. Każda lekcja zaczynała się od kartkówki. Profesor brał cztery osoby do pierwszej ławki, a jedna lub dwie osoby  odpowiadały przy tablicy – tak lekcje chemii wspominają absolwentki z 1972 roku – pani Lucyna Bura  oraz pani Elżbieta Kłos. W pamięci zapadły uczniom także zajęcia przysposobienia obronnego – najlepsze wspomnienia wiążą się z tymi lekcjami, kiedy z profesor Korczak kazał nam biegać w maskach gazowych dookoła sali. Bardzo miło to  wspominam – mówi pani Emilia Loc-Koblas, absolwentka z 2001 roku.  Byli uczniowie naszej szkoły najwięcej zawdzięczają nauczycielom surowym i wymagającym. Ich się trochę za bardzo krytykuje, boi się ich. W sumie to oni chyba nas najbardziej ukierunkowują –  twierdzi pan Marian Sak, maturzysta z 1969 roku, emerytowany farmaceuta, od 31 lat mieszkający w Nowym Jorku.  Miałem z chemii dość dobre oceny i potem na studiach  nic się nie musiałem uczyć. Mieli mnie na studiach za tak  zdolnego, że nie kazali mi nawet książek kupować. Miałem dobre podstawy. Bo jak się ma podstawy,  to można łatwo na nich budować. I na studiach szło mi bardzo łatwo. 

Nasi rozmówcy z uśmiechem na twarzy przywoływali zabawne historie związane ze szkolnymi latami. Często było ich zbyt wiele, aby móc wybrać tylko jedną. Miłe wspomnienie? Pamiętam, jak z internatu chodziliśmy do szkoły i wstępowaliśmy do kościółka św. Katarzyny. I również do kościoła chodził profesor Borkowski. My do szkoły wchodziliśmy przez dziurę w płocie. A profesorowi nie wypadało przechodzić przez dziurę i musiał obchodzić budynek dookoła – opowiadają absolwenci z 1967 roku – pan Józef Hunicz wraz z kolegą z klasy. Ciekawymi wspomnieniami podzieliły się z nami panie Katarzyna Czerniej –  Kulik, Agnieszka Misztal i Magdalena Godek, maturzystki z 1994 roku. Przypomniałam sobie, że w „dzień wagarowicza” pierwszą lekcją był polski. Uciekliśmy całą klasą.  I na tablicy napisaliśmy „chwilowo nieczynne” – relacjonuje pani Magdalena.  Albo mąż Agi  narysował na krześle krzyż. Po czym przyszedł ksiądz. Usiadł na krześle. Przez 40 minut mówił to, co miał powiedzieć. A my tylko czekaliśmy, aż on w końcu wstanie. No i wstał. Cała klasa zaczęła się śmiać. Dopiero profesor Kusz zauważył ten krzyż i wytarł go. A to nie był normalny krzyż, lecz krzyżacki. Panie zgodnie przyznały, że chciałyby wrócić do szkoły choć na chwilę, a lata tutaj spędzone były tymi najlepszymi.   Pamiętam śmieszną historię. Były czasy, kiedy jeszcze były wieszane plakaty takie jak: ”Partia Przewodnią Siłą Narodu”. Rzucaliśmy śnieżkami w ten plakat. Wylądowaliśmy u dyrektora na dywaniku – śp.  Bolesława Hassa. Serca nam biły strasznie, bo nam nauczyciele, którzy nas złapali, powiedzieli nam, że oberwiemy i zostaniemy zawieszeni w prawach ucznia. A dyrektor uśmiechnął się, pogroził palcem i powiedział, żebyśmy już nigdy tego nie robili – wspomina ksiądz Tomasz Źwiernik, absolwent z 1992 roku.

Szkolna rzeczywistość znacznie zmieniała się na przestrzeni lat, co można bez trudu zauważyć podczas rozmowy z absolwentami będącymi w podeszłym wieku. Była dyscyplina. Trzeba było chodzić w garniturkach. Jak przechodził nauczyciel, to się niemal stawało na baczność. Krótkie włosy trzeba było mieć. Jak się spotkało nauczyciela na mieście, to trzeba było powiedzieć mu „dzień dobry”. Nieważne, ile razy się go spotkało – opowiada pan Józef Hunicz.

Budynek szkoły? Okna te same, przeciągi te same. Podłoga – jak skrzypiała, tak skrzypi. Jak chcieliśmy wyjść bez porozumienia z nauczycielem,  to był problem z tą podłogą. W czasie lekcji, jak była cisza, nie dało się wyjść niezauważonym, bo podłoga  tak skrzypiała – wspomina pani Emilia Loc – Koblas. Klimat taki sam. Jak wchodziliśmy do szkoły, to czuliśmy, że jesteśmy jej uczniami – mówi pan Józef Hunicz.

Okazuje się, że wybrany profil klasy nie zawsze decydował o dalszej edukacji i karierze zawodowej absolwentów. Przykładem jest pan Jakub, maturzysta z 1997 roku. Mimo iż był w klasie z rozszerzoną matematyką i fizyką, postanowił studiować prawo i obecnie jest prokuratorem. Pan Jakub Litwińczuk (zdjęcie poniżej) nadmienił, jak wiele dała mu szkoła. Przede wszystkim rozwinęła mnie, nie chodzi mi o wiedzę, bo wiedzę można z książek zdobyć, co o osobowość. Nauczyła mnie kreatywności, odpowiedzialności za siebie przede wszystkim – mówi. Ta szkoła daje to, że czujemy się bardziej zamościanami i obywatelami Polski. Dlatego, że jest to Akademia Zamojska, która daje bardzo mocne podstawy do wykonywania różnych zawodów – podkreśla pani Ewa Kołcon – Muzyka.

Duża część absolwentów utrzymuje ze sobą kontakt, regularnie organizuje spotkania. Systematycznie, jakieś okrągłe rocznice są okazją, abyśmy się integrowali. Utrzymujemy relacje koleżeńskie i przyjacielskie cały czas – mówi ksiądz Tomasz Źwiernik. Było już dużo zjazdów, dzisiaj mamy też  spotkanie – przyznaje pani Lucyna Bura.

Absolwenci I Liceum Ogólnokształcącego im. Jana Zamoyskiego w Zamościu wiążą ze swoją szkołą najróżniejsze wspomnienia. Mimo upływu lat, doskonale pamiętają osoby, wydarzenia, wygląd poszczególnych pomieszczeń.  Każdy z nich na swój sposób wspomina lata tu spędzone, każdy ma w pamięci nieco inny obraz szkoły. Co do pewnej kwestii są jednak zgodni – czas spędzony w tym miejscu był jednym z najpiękniejszych okresów w ich życiu.

Kasia i Kinga