Bo coś w szaleństwach jest młodości (…)

co jest mądrzejsze od mądrości

I rozumniejsze od rozumu

(Leopold Staff)

W szkole nie musi być smutno i poważnie. W każdym razie nie zawsze. Wszystkie roczniki – odkąd chyba istnieje szkoła – potrafiły pogodzić szacunek oddawany pedagogom z odrobiną  szaleństwa i przekory, charakterystycznych dla młodych ludzi. Przekonałyśmy się o tym, rozmawiając z absolwentami, którzy przybyli na obchody 100-lecia naszego liceum. To były bardzo szczere i sympatyczne zwierzenia.

Jedno z pytań brzmiało: jakiego nauczyciela Państwo najmilej wspominają? Panie  Lucyna Bura  Elżbieta Kłos,  maturzystki z  1972 roku odpowiedziały: Naszego  wychowawcę  – Jerzego  Suchodoła.  Gdy w auli było PO (przysposobienie obronne), bo nas uczył PO, to  robił nam zbiórkę dwójkami i  wydawał  rozkaz: „Baczność!”

Ksiądz   profesor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego na wydziale prawa – Leszek Adamowicz,  maturzysta z  1979 roku  wspomniał różnych nauczycieli. Było parę  osobowości, które w tamtych czasach były rzeczywiście  filarami szkoły. Profesor Teofil Lawgmin – chemik, pan  profesor  Henryk Rodzik –fizyk, pan profesor Andrzej Borkowski – anglista, który tylko  przez jakiś czas nas uczył, bo potem przeniósł się do Lublina (zresztą w  bieżącym roku zmarł),  pani profesor Janina Barańska – matematyczka. I jeszcze – oczywiście – wychowawca pan Jerzy Suchodół.

Pani doktor stomatolog, pracująca w Zamościu (nie ujawniła nazwiska), maturzystka z 1981 roku powiedziała:  Najbardziej to jednak profesora Lawgmina. Dużo mu zawdzięczam. Bardzo miło wspominam panią Gondek od biologii. Ale najbardziej pana Lawgmina. Był surowy, wymagał,  ale później to zaowocowało. Zawsze się go baliśmy. Trzymał dyscyplinę. A najzabawniejsza historia to była taka, że przy szkole było kiedyś zoo. I kiedy było okno otwarte, profesor zaczynał stukać palcami w blat i mówić: „A do odpowiedzi idzie…”, a tu nagle ryknął  lew i  pojawiła się podwójna groza. No i później kogoś tam wybrał. To było fajne. Miło to wspominam, ale każdy obawiał się, że będzie pytany. Profesor zawsze pytał z materiału  „do tyłu” – nie z kilku ostatnich lekcji, tylko z całego materiału od początku roku.  Cały materiał trzeba było mieć w małym paluszku.

Pani Małgorzata Kleban – Turos – nauczycielka fizyki w I Liceum Ogólnokształcącym  w Zamościu, która maturę zdawała  w 1990 roku ceni sobie z kolei  profesora Stanisława  Kasztelana –  nauczyciela  fizyki. Dla mnie to był  najlepszy nauczyciel, jakiego w życiu miałam. Chodzi o wiedzę, którą nam przekazał, ale również o to, jak traktował uczniów. To  najważniejsze wspomnienie.

Pani Paulina Siwiłło – Adamowicz,  maturzystka  z  1993  roku –  nauczycielka wiedzy o społeczeństwie  w I Liceum Ogólnokształcącym w  Zamościu  opowiada nam: Chodziłam do klasy C – humanistycznej. Moją wychowawczynią była pani profesor Chwiejczak, nauczycielka rosyjskiego. Bardzo ją lubiłam, ponieważ zawsze o nas dbała i się nami interesowała. Do grona nauczycieli, których najbardziej zapamiętałam, należał również Pan profesor Małkowicz, nauczyciel matematyki , który również prowadził szkolny chór. Co do pozostałych nauczycieli, to muszę przyznać, że bardzo ich podziwiałam. Każdy bowiem profesor był pasjonatem, czymś się interesował i zarażał nas pozytywną energią oraz  chęcią do nauki.

Pani Joanna  Szozda – nauczycielka języka angielskiego w I Liceum Ogólnokształcącym  w Zamościu, maturzystka z 1995 roku  pamięta kilku swoich pedagogów: Panią wychowawczynię i wuefistkę jednocześnie – Danutę Kostrubałę, pana Janusza  Korczaka od  PO, pana Stanisława Kasztelana od fizyki. Wszyscy nauczycieli byli fajni. Miałam fajnych nauczycieli.

Pan Jakub Litwińczuk – adwokat,  maturzysta  z 1997 roku z sentymentem wraca do lat licealnych: Najlepiej wspominam te cztery lata spędzone w liceum. Mimo że byliśmy klasą matematyczno – fizyczną,  dobijaliśmy  czasem do 10 godzin języka polskiego tygodniowo. Pani profesor  Marianna  Chwil brała każde zastępstwo. I naprawdę muszę powiedzieć, że dało mi to bardzo dużo dobrego. Miło wspominam Panią  profesor Chwil, Pana profesora  Korczaka. Wielu  nauczycieli  zostało mi w pamięci.

Zadawałyśmy też pytanie: Jakie mają Państwo wspomnienia ze szkoły  i czy pamiętają  jakieś zabawne sytuacje? Panie  Lucyna Bura  Elżbieta Kłos, maturzystki z 1972 roku opowiedziały:  W ubiegłym roku umarł profesor od języka francuskiego, który był bardzo  fajny. Robiliśmy mu psikusy, tak jak wszyscy. On wchodził do klasy , a tu  nie ma ani jednej osoby, puste ławki. A my wszystkie  siedzimy za kurtyną. Albo zbieraliśmy po złotówce i chodziliśmy do zoo (obok szkoły)  i po francusku nazywaliśmy zwierzęta.

Pani doktor stomatolog, maturzystka z 1981  roku  wspomina fajne wagary  z wychowawczynią, która była piękną osobą. Chyba nadal pracuje w tej szkole – to profesor  Magdalena Hrynkiewicz. Byliśmy jej pierwszą klasą. I pamiętam, że  poszliśmy  całą klasą na wagary w pierwszym dniu wiosny, a  chłopcy myśleli, że to nasza koleżanka z klasy. A  tymczasem to była wychowawczyni. Gdy był Dzień Nauczyciela, chłopcy bili się o to,  kto ma Pani profesor  wręczać kwiaty, ponieważ każdy chciał być przez nią wyściskany. Ta sama pani pamięta lekcje wuefu: Na dole był wuef, na dziedzińcu.  Zawsze, jak biegałyśmy  po dziedzińcu, (a na dole mieściło się technikum elektryczne) chłopcy nam dokuczali: a to że za wolno biegamy, a to że jesteśmy za grube.

Pani Małgorzata Kleban -Turos – maturzystka z 1990 roku wspomina dwie historie,  które utkwiły jej  w  pamięci.  Jedna zabawna  sytuacja  wiąże się z wychowawczynią, która była  nauczycielką historii. Ona bardzo dbała o naszą klasę. W tamtym czasie naszą salą była dwójka. To była chyba najładniejsza klasa w szkole. Pani Jędruszczak  stworzyła w niej salę historyczną i bardzo  dbała o jej wystrój.  Na  tylnej  ścianie wisiał wykonany ze sznurka kontur  Polski z zaznaczonymi ważniejszymi miejscami – pewnie Wisła, Odra, stolica i parę innych miast. I między nimi była  gablota, a w niej  jakieś eksponaty.  Pamiętam sporą figurkę, około 40 centymetrów –  dziecko z powstania warszawskiego. Nie wiem, czy to było śmieszne, ale koledzy czasami robili  sobie  psikusy i jeden drugiemu chował tę figurkę do plecaka. I – oczywiście –  wtedy plecak sporo więcej ważył. Niektórzy się zorientowali, że było im za ciężko,  otwierali plecak i po prostu figurkę odstawiali do gabloty. A niektórzy  zanosili  ją do domu. Przychodził do domu człowiek z plecakiem o kilogram cięższym i wyciągał właśnie taką figurkę. Takie sytuacje nie były zbyt fajne dla Pani Jędruszczak, bo znikała jej figurka – główny eksponat w gablocie. No, ale w ostateczności zawsze się odnajdywała – wracała z uczniowskich domów.

Pani Turos zapamiętała także,  jak jej klasa radziła sobie z opanowaniem mapy na lekcjach geografii. Przypominam sobie różnych nauczycieli i nasze ówczesne problemy. Czasami bywa tak, że nie chce nam się  uczyć wszystkiego i szukamy różnych prób uniknięcia nadmiernego wysiłku. W związku z tym  przypominam sobie różne sytuacje, jak udawało nam się oszukać nauczycieli. Może podam przykład. Geografii uczył nas profesor  Ryszard  Konior i zamęczał kartkówkami z mapy. Kartkówka wyglądała tak, że rzucał nam 15 – 20 nazw i trzeba było określić,  co to jest:  jaka rzeka, jaki dopływ i gdzie się znajduje, jaka górka itd.  Czy to Afryka, czy Europa i jakie państwo. To wymagało olbrzymiej wiedzy. I my te kartkówki notorycznie pisaliśmy i ciągle sporej grupie  nie udawało się ich zaliczyć. Tylko pojedyncze  osoby  były obkute. Wpadliśmy na taki pomysł, że to my sobie ustalimy, jakie profesor nam nazwy podyktuje. Pan Konior dyktował swoje nazwy, a my pisaliśmy co innego. Znaliśmy już preferowane przez niego pojęcia , bo pisaliśmy dużo tych kartkówek. No i wtedy udało nam się wszystkim tę kartkówkę zaliczyć, na szczęście. Wszyscy mieliśmy tak  samo, ale profesor jakoś nie wpadł na to, że  to nasz  pomysł. No i jakimś cudem cała klasa po pół roku, bo tak z pół roku pisaliśmy te kartkówki,  zaliczyła nieszczęsną mapę świata. Gdybyśmy cały czas próbowali podporządkować się panu  Koniorowi,  to chyba do końca większa część klasy  zaliczałaby te rzeki, dopływy, górki, pagórki, stolice.

Pani Paulina  Siwiłło – Adamowicz, maturzystka z 1993 roku wspomina: Przez cztery lata liceum wydarzyło wiele śmiesznych sytuacji.  Najbardziej pamiętam zwyczaj froterowania podłóg. Często było one pastowane przez nas- uczniów, ponieważ mieliśmy bardzo dużo czasu na przerwach.  Zresztą robiliśmy to z przyjemnością, bo była to dla nas również świetna zabawa. Woziliśmy się i ciągnęliśmy się nawzajem na szmatach. Oczywiście, zabawa zaczęła się z czasem rozkręcać. Doszło do tego, że te szmaty zaczęły fruwać po korytarzach i salach. Zdarzało się, że zabawa trwała także na lekcjach, dopóki nauczyciel nie wszedł do klasy. Pani profesor Piszczek, nauczycielka historii, spóźniła się  na lekcję i kiedy wchodziła do klasy, jedna ze szmat przefrunęła jej nad głową.  Oczywiście, przeprosiliśmy  Panią profesor, ale na szczęście, oprócz wielkiej cierpliwości i wyrozumiałości do nas, miała ona także poczucie humoru.  Ta sytuacja rozbawiła zarówno ją,  jak i nas. 

Pani profesor Adamowicz zapamiętała też dość zabawną sytuację wiążącą się z profesorem  Julianem Małkowiczem, który  postanowił  zrobić na lekcji  matematyki  przesłuchanie do chóru. Wszyscy musieli coś zaśpiewać.  Była to bardzo zabawna sytuacja, ponieważ każdy mógł zaprezentować to, co chciał  i jak chciał.  A my jakoś nie krępowaliśmy się niczego i  nie traktowaliśmy  poważnie tego castingu. Był on raczej okazją do uniknięcia lekcji i pośmiania się. Najbardziej pamiętam mojego kolegę Wojtka, który  śpiewał bardzo grubym głosem, barytonem.  Zaprezentował nam popularny wtedy przebój   Formacji  Nieżywych Schabuff, który ciągle leciał w radiu. Piosenka opierała się głównie na słowach: „A gdybym chciał cię zjeść, to co byś powiedziała? Chciaaałabym, chciaaała, chciałaaabym, chciaaała (…)”. Mieliśmy wtedy wielki ubaw, bo postanowiliśmy się dołączyć do  kolegi i razem z nim śpiewać. Trzeba zaznaczyć, że wokal tego chłopaka bardzo spodobał się panu profesorowi, jednak Wojtek nie był zainteresowany propozycją wejścia do szkolnego chóru. Zaśpiewał  jedynie dla żartów.  Dziewczyny chętniej się zgadzały na udział w chórze.

Panie Katarzyna Czerniej –  Kulik, Agnieszka Misztal  Magdalena Godek, maturzystki  z  1994 roku  mówią zgodnie, że w szkole było:  wspaniałe. Jedna z nich wyznaje: W klasie maturalnej spotkałam chłopaka i już 22 lata jesteśmy małżeństwem, więc mam bardzo miłe wspomnienia. A potem dodają: Nasza klasa była głównie męska i dziewczyny z innych klas  często do nas przychodziły. My myślałyśmy, że do nas – dziewczyn,  a one przychodziły i mężów sobie szukały. Albo: w dzień wagarowicza pierwszą lekcją był polski. Uciekliśmy całą klasą.  I na tablicy napisaliśmy: „chwilowo nieczynne”. Chciałabym wrócić do szkoły choć na chwilę. To  były najlepsze lata – mówi jedna z pań.

Pani Joanna  Szozda,  maturzystka  z 1995 roku najprzyjemniej wspomina  lekcje matematyki z profesorem Markiem Sędłakiem. Zdecydowanie. Ponieważ chodziłam do klasy, która nie musiała zdawać matury z matematyki, profesor nie cisnął nas nad miarę, a lekcje były bardzo sympatyczne.

Wysłuchałyśmy takich oto wspomnień  absolwentów naszej szkoły. Wszystkie są ciepłe i przepełnione nostalgią. Nasz post zawiera jedynie małą cząstkę  zwierzeń, gdyż wszyscy dziennikarze przeprowadzili  ponad dwieście wywiadów z byłymi uczniami naszego liceum.  A teraz kolej na nas! Zapamiętujmy wszystko, bo w przyszłości to nam przypadnie  w udziale tworzyć historię szkoły. No i trochę rozrabiajmy, żeby było co pamiętać.

Kinga & Kasia & Sylwia & Michał